Powiedziało się A, to trzeba powiedzieć i B.
Tym bardziej, że byłam ciekawa jak diabli, czy los będzie łaskawy dla Susan i Patricka czy jednak będzie im rzucał kłody pod nogi.
No to jedziemy.
Patrick prosi Susan o rękę. Nareszcie! Świeżo upieczona narzeczona byłaby całkiem szczęśliwa, gdyby nie pewien problem… Kontrakt przedślubny, obowiązkowy w rodzinie Pratchettów, swoim zapisami budzi sprzeciw dziewczyny. Mimo wewnętrznego oporu Susan postanawia zaufać Patrickowi i dopełnia tradycyjnej w jego rodzinie przedślubnej formalności...
Młodzi pobierają się i można oczekiwać, że ich wspólne życie będzie już tylko sielanką. Niestety Patrick szybko zawodzi zaufanie Susan, a dziewczyna podejmuje radykalne kroki... To jednak nie koniec zawirowań w jej życiu! Patrick nie odpuszcza i zaciekle walczy o żonę, tymczasem na horyzoncie pojawia się biologiczny ojciec dziecka Susan. Jakby tego było mało, zaczyna się nią interesować także pewien bardzo wpływowy polityk, który.....o bosze, bosze, bosze. BEATA. Jak mogłaś. No wiesz co??
Ludziska. Co tutaj się działo. Co tutaj się stało. To aż brak mi słów. No w życiu Romana nie posądziłabym Beaty, że pójdzie w tym kierunku. No masz babo placek.
Ech....
Czytałam i dosłownie podnosiłam szczękę z podłogi. I jakbym mogła to na tej podłodze widziałabym też Patricka.
Matko i córko i reszta rodziny.
Jeżeli byłaby możliwość wejścia do książki i ,,trzepnięcia" bohaterem, to tak bym trzepła Patrickiem, że nie wiedziałby jaki mamy dzień tygodnia.
Jak książki kocham.
Miałam wrażenie, że ten facet zamienił się z pupką na rozumy. Bo sami wiecie. Dorosły, dojrzały mężczyzna, a zachowywał się jak małe dziecko.
Nawet nie jak nastolatek. Bo te mają w sobie troszkę buntu.
Ten chłoptaś, bo inaczej go nazwać nie mogę, zachowywał się jak malutkie dziecko, które trzeba prowadzić.
No zero cojones.
Bosze. No, ale co ja tam się będę denerwować i wam to opisywać.
Sami się przekonajcie.
Suzan za to zyskała w moich oczach. Dojrzała. Widać, że życie odcisnęło na niej swoje piętno.
I w sumie dobrze. Zahartowała się. Wiem, że w pierwszym tomie niezbyt pozytywnie się o niej wypowiadałam.
Jednak widać jak na dłoni, że przeszła ogromną przemianę.
Jednak nie martwcie się.
Nie straciła ona tej swojej ,,rudej" iskry, która ją cechowała. Ooooo nie.
Nadal jest pyskatym rudzielcem.
I bardzo dobrze.
Cieszy mnie to, że Beata nie zabrała Susan jej wyrazistości, bo tak to sama powieść straciłaby swój urok.
Ta książka pokazuje nam, że życie to nie bajka i nie drapie nas po jajkach, jak powiadał mój dziadek.
Życie to ciężki skur%@/&n, którego trzeba udźwignąć i troszeczkę pokierować, bo nie zawsze kierunek, ktore ono obrało jest dobry.
Z początku sądziłam, że drugi tom, to będą jednorożce, tęcza i cukiereczki oraz ciasteczka. I w jakim ja byłam będzie.
Drugi tom to wściekły pies, to gorycz wódki, ostrość tabasco, by na sam koniec ułagodzić nas sokiem malinowym.
I tak właśnie było tutaj.
Akcja goni akcję i to tak, że nie sposób się tutaj nudzić. Lecz nie myślcie sobie, że ta książka jest pełna zapychaczy. Ooooo co to to nie.
Wszystko w tej książce to przydasie. Jednak takie prawdziwe przydasie, które są potrzebne.
No i właśnie tak jest tutaj.
Wszystko jest idealnie dopracowane, wyważone i przemyślane.
Także sami widzicie.
Nic tylko zamawiać.
Bo przecież tak nie można. No, aż mnie nosi. Ja bym wam tyle chciała napisać o tym tomie. A najchętniej to chciałabym go wam streścić całego. Jednak to mija się z celem.
Wy też musicie mieć tę radość i wkurw z czytania dalszych losów Susan i Patricka.
Już nie będę nic wam więcej pisać.
Napiszę tylko jedno: ZAMAWIAJCIE I CZYTAJCIE.
Czy polecam??
Hahahahahha
A powiadają, że nie ma głupich pytań.
Tak. Tak. Tak.
Polecam i polecać będę długo, ponieważ...
Sami się przekonajcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz