poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Fallen Crest. Na zawsze. Tijan Meyer. Cykl: Fallen Crest (tom 7)


No i przyszła pora na ostatni tom z serii Fallen Crest. 
Powiem wam, że naprawdę nie mam ochoty się z nimi żegnać i mam nadzieję,  że Sam, Mason, Logan i Taylor pojawią się w części, której bohaterem ma być  Nate. Bo na swoim FP, Tijan napisała,  że Nate też dostanie swoją historię. 
A teraz przekonamy się czy zakończenie losów Masona, Sam i reszty jest takie jakie powinno być. 

Pamiętacie jeszcze zakończenie szóstego tomu z tej serii??
Jeżeli nie, to wam przypomnę.  Mason oświadczył się  Sam i jednocześnie w tym samym czasie dowiedział się,  że ktoś wysłał na uniwerek film jak się bije. A sami wiecie, uczelnia nie toleruje skandali. To tak na szybko.
A jeżeli jeszcze wam się nie przypomniało,  to koniecznie musicie powrócić do tej serii.

W tym tomie wszystko zaczyna nam się powoli klarować.  Wiele spraw nam się  wyjaśnia. 
Chociaż nie myślcie sobie, że nic się tutaj nie dzieje. Dzieje się i to dużo. 
Jest Adam, jest drużyna biegaczek jest też Helen, która jak chce i się postara to potrafi być miła dla Sam, ale musi ona tego chcieć. 
Co do całej książki to są momenty,  gdzie nie wiedziałam co powiedzieć. Wątek Sam i jej biegów.  Naprawdę fajnie zostało to zrobione. Z początku myślałam, że ona biega by biegać. A Olimpiad.  Wow. To coś...tak wiem. Fikcja literacka,  ale i tak fajnie zostało to poprowadzone. 
Nie rozumiem tylko powodów dla których Sam i Mason zrobili to co zrobili.  Wiem, zostało to wytłumaczone,  ale i tak tego nie rozumiem.  Dla mnie to był błachy powód. 
Przyznam wam się też,  że łezka w oku mi się zakręciła jak nasza dwójka mówiła sobie przysięgi.  Były przepiękne. 
No i moment jak Mason przyznam się publicznie,  że Sam to jego narzeczona. Widać jak było z tego dumny. On by już o wiele wcześniej powiedział o tym każdemu. 

Ten tom był emocjonujący. Nie ma tutaj akcji, która pędzi na łeb i szyje. O nie. Wszystko jest idealnie wywarzone i dawkowane tak byśmy nie stracili zainteresowania książką.
Jednak miałam jego WTF. Moment Masona i Adama na parkingu i to co się potem stało.  Pomyślałam sobie: Nie. To nie może się tak skończyć.  I całe szczęście,  że się tak nie skończyło, bo.....w sumie to nawet nie mam ochoty o tym myśleć. 

Do samego końca zastanawiały mnie te motyle na okładce,  która swoją drogą, jest przepiękna.  I powiem wam, że to był fajny pomysł.  Takie coś  ,,ich". W sumie sama bym się nad czymś podobnym zastanowiła.  Nie motyle, ale coś innego.

Już wcześniej pisałam,  że nasi bohaterowie dojrzewają.  I w tym tomie chyba widać to najbardziej.  Ich decyzje są przemyślane i robione z myślą o przyszłości.  Już nie żyją chwilą i liczą się z konsekwencjami swoich działań. 

Nie tylko ten tom, ale i całą serię czytało mi się bardzo dobrze i przyjemnie spędziłam z nią czas. 
Przez te siedem tomów wydanych u nas i przez te kilka, które przeczytałam w oryginale zdążyłam się zżyć z bohaterami i niezwykle smutno jest mi się z nimi rozstać. 
Jednak jestem pewna, że jeszcze nie raz powrocie do tej serii. I pomimo, że jest to gniot, to uwielbiam ją. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz