No i przyszła pora na ostatni tom z serii Fallen Crest.
Powiem wam, że naprawdę nie mam ochoty się z nimi żegnać i mam nadzieję, że Sam, Mason, Logan i Taylor pojawią się w części, której bohaterem ma być Nate. Bo na swoim FP, Tijan napisała, że Nate też dostanie swoją historię.
A teraz przekonamy się czy zakończenie losów Masona, Sam i reszty jest takie jakie powinno być.
Pamiętacie jeszcze zakończenie szóstego tomu z tej serii??
Jeżeli nie, to wam przypomnę. Mason oświadczył się Sam i jednocześnie w tym samym czasie dowiedział się, że ktoś wysłał na uniwerek film jak się bije. A sami wiecie, uczelnia nie toleruje skandali. To tak na szybko.
A jeżeli jeszcze wam się nie przypomniało, to koniecznie musicie powrócić do tej serii.
W tym tomie wszystko zaczyna nam się powoli klarować. Wiele spraw nam się wyjaśnia.
Chociaż nie myślcie sobie, że nic się tutaj nie dzieje. Dzieje się i to dużo.
Jest Adam, jest drużyna biegaczek jest też Helen, która jak chce i się postara to potrafi być miła dla Sam, ale musi ona tego chcieć.
Co do całej książki to są momenty, gdzie nie wiedziałam co powiedzieć. Wątek Sam i jej biegów. Naprawdę fajnie zostało to zrobione. Z początku myślałam, że ona biega by biegać. A Olimpiad. Wow. To coś...tak wiem. Fikcja literacka, ale i tak fajnie zostało to poprowadzone.
Nie rozumiem tylko powodów dla których Sam i Mason zrobili to co zrobili. Wiem, zostało to wytłumaczone, ale i tak tego nie rozumiem. Dla mnie to był błachy powód.
Przyznam wam się też, że łezka w oku mi się zakręciła jak nasza dwójka mówiła sobie przysięgi. Były przepiękne.
No i moment jak Mason przyznam się publicznie, że Sam to jego narzeczona. Widać jak było z tego dumny. On by już o wiele wcześniej powiedział o tym każdemu.
Ten tom był emocjonujący. Nie ma tutaj akcji, która pędzi na łeb i szyje. O nie. Wszystko jest idealnie wywarzone i dawkowane tak byśmy nie stracili zainteresowania książką.
Jednak miałam jego WTF. Moment Masona i Adama na parkingu i to co się potem stało. Pomyślałam sobie: Nie. To nie może się tak skończyć. I całe szczęście, że się tak nie skończyło, bo.....w sumie to nawet nie mam ochoty o tym myśleć.
Do samego końca zastanawiały mnie te motyle na okładce, która swoją drogą, jest przepiękna. I powiem wam, że to był fajny pomysł. Takie coś ,,ich". W sumie sama bym się nad czymś podobnym zastanowiła. Nie motyle, ale coś innego.
Już wcześniej pisałam, że nasi bohaterowie dojrzewają. I w tym tomie chyba widać to najbardziej. Ich decyzje są przemyślane i robione z myślą o przyszłości. Już nie żyją chwilą i liczą się z konsekwencjami swoich działań.
Nie tylko ten tom, ale i całą serię czytało mi się bardzo dobrze i przyjemnie spędziłam z nią czas.
Przez te siedem tomów wydanych u nas i przez te kilka, które przeczytałam w oryginale zdążyłam się zżyć z bohaterami i niezwykle smutno jest mi się z nimi rozstać.
Jednak jestem pewna, że jeszcze nie raz powrocie do tej serii. I pomimo, że jest to gniot, to uwielbiam ją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz