czerwca 30, 2019

Recenzja przedpremierowa. Zbuntowane serce. Penelope Ward i Vi Keeland.



Jak wiecie kocham ten duet. I oczywistością jest, że nie mogłam się doczekać kontynuacji Zbuntowanego dziedzica,  którego recenzję przeczytacie blogu.
A jak poszło moje spotkanie z Rushem i Gią będziecie musieli się przekonać czytając moją recenzję.



Zbuntowane serce zaczyna się w tym samym momencie,  w którym zakończył się Zbuntowany dziedzic. Na imprezie urodzinowej, gdzie Gia poznaje rodzinę Rusha. I poznaje też  jego brata, jego największego wroga. I ojca swojego nienarodzonego dziecka. Tak. Dobrze widzicie. Gia miała jednorazową przygodę z bratem Rusha.  I ta przygoda zostawiła ją z brzuszkiem,  który będzie dalszym tematem tej recenzji. Jednak o tym za moment.
Oczywiście zamiast od razu powiedzieć o wszystkim swojemu chłopakowi,  Gia postanawia przez jakiś czas nie mówić mu prawdy.

Co się dalej stało?? Jak zareagował Rush? I czy biologiczny ojciec dziecka będzie chciał je wychowywać??
Na te i inne pytania odpowiedzi znajdziecie czytając tę książkę.

Zacznę od tego, że ten tom wydaje mi się słabszy od swojego poprzednika. Mamy tutaj mniej humoru, a więcej emocjonalnych rozterek bohaterów.
Dla mnie mniejsza ilość humoru jest dużym minusem,  ponieważ właśnie za ten humor kocham książki tego duetu.
Ogromnym minusem tego tomu jest Gia. Gia w ciąży. Gia napalona na Rusha. Gia,  która wymiotuje. Matko. Nie ona pierwsza i nie ostatnia jest w ciąży. Gia i jej ciąża była dla mnie typowym zapychaczem tego tomu.
Jak z początku się cieszyłam z dwóch tomów. Tak Tera z doszłam do wniosku,  że autorki spokojnie mogły napisać jeden tom. Byłby on grubszy,  ale bez zbędnych zapychaczy.
Jednak mniejsza o to.

Rush za to jest światełkiem w ciemności tego tomu.
Gdy tylko czytałam jego perspektywę to buzia mi się cieszyła. Widać,  że dojrzał.  Miał swoje słabsze momenty,  jednak gdy przyszło co do czego stanął na wysokości zadania.

Czasami to, że jest się biologicznym ojcem dziecka. Dawcą spermy,  jak ja to mawiam,  nie oznacza,  że można siebie nazwać tatą, w pełnym znaczeniu tego słowa.
Bo nie ważne kto Cię zrobił lub urodził. Ważne, kto wychował.
Bardzo spodobało mi się jak autorki poruszyły ten temat. Podeszły do niego naprawdę poważnie. Nie zrobiły tego na odwal się, za co bardzo je chwalę.

Generalnie ten tom wydaje się być bardziej taki słodko-gorzki.  Może to właśnie przez tą mniejszą dawkę humoru?
A może przez ten temat ojcostwa,  jego braku. Braku biologicznego rodzica i braku tej więzi. Możliwe,  że tak. Przynajmniej ja tak sądzę,  tym bardziej, że jest mi to temat bliski i dobrze znany.
Pomimo mojej słabszej oceny tego tomu cieszę się, że miałam możliwość poznania dalszych losów Gii i Rusha. I nawet za sto lat nie będę żałować czasu spędzonego z tą dwójką.  Bo pomimo wszystkiego czas ten spędziłam sympatycznie.

Czy polecam??
Oczywiście,  że tak. Każda książka tego duetu jest warta przeczytania. Solo nie są jakieś porywające,  przynajmniej Pani Keeland, bo Pani Ward daje jeszcze radę.
Za to razem są naprawdę bardzo dobre.
Moi drodzy. Jeżeli poszukujecie przyjemniej i lekkiej lektury na lato to trafiliście idealnie.
Jeżeli nie czytaliście tej serii to musicie to nadrobić.
A jeżeli pierwszy tom już za wami,  to koniecznie musicie poznać kontynuację losów naszych bohaterów. Nie ma cie się nad czym zastanawiać.
Raz, dwa, trzy i zamawiajcie książkę




                       Za egzemplarz dziękuję


4 komentarze:

Copyright © 2016 Gypsy_Girl_Recenzuje , Blogger